Screwball comedy, czyli precz z kloacznymi żartami

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Peter Bogdanovich od 13 lat nie nakręcił żadnego filmu. Reżyser, który przez wiele lat, z powodu wydarzeń w życiu prywatnym, uchodził za persona non grata w Hollywood, został właściwie już skreślony jako artysta. W 2014 roku zaskoczył wszystkich, gdy ukazało się jego najnowsze dzieło – „Dziewczyna warta grzechu”. Produkcja, która jest hołdem dla kina lat 30., dla aktorów, którzy niegdyś podbijali serca, jest także kolejnym znakiem trwającego renesansu komedii. A przy tym dowodem, że Bogdanovich to nadal wielki reżyser, który potrafi tworzyć pomysłowe kino, które naprawdę w inteligentny sposób bawi.

Arnold (Owen Wilson), żonaty reżyser teatralny, przyjeżdża do Nowego Jorku, aby rozpocząć próby do swojej najnowszej sztuki. Jego rodzina ma do niego dołączyć dopiero dzień później, więc twórca postanawia skorzystać z samotnego wieczoru. Dzwoni do agencji i zamawia dziewczynę do towarzystwa o sympatycznym pseudonimie Iskra (Imogen Poots). Arnoldowi tak bardzo się podoba, że proponuje jej układ – jeśli Izzy (jak naprawdę się nazywa) obieca porzucić ten sposób zarabiania pieniędzy i zacznie spełniać swoje marzenia o zostaniu aktorką, reżyser zapłaci jej kilka tysięcy dolarów. Dziewczyna przystaje na taką propozycję, jednak mężczyzna szybko zaczyna żałować swojej decyzji. Iskra zjawia się na castingu do sztuki przez niego reżyserowanej. Na domiar złego – jedną z głównych ról w spektaklu gra jego żona (Kathryn Hahn). Tak zapoczątkowana lawina przypadków obejmie nie tylko te trzy osoby, lecz także ich przyjaciół i znajomych. Co wyniknie z takiego zbiegu okoliczności?

Cała historia została zamknięta w ramie wywiadu promocyjnego, którego udziela Isabella, Izzy, Iskra, teraz już wzięta oraz popularna aktorka. Opowiada ona o swoich początkach, o tym, kim była zanim zrobiła karierę i jak na jej życie wpłynęło spotkanie Arnolda. Sceny wywiadu przeplatają się z właściwą akcją filmu, dodatkowo ją komentując, pokazując, jak główna bohaterka zmieniła się przez sławę (a raczej – nie zmieniła).

„Dziewczyna warta grzechu” reprezentuje podgatunek komedii romantycznej jakim jest screwball comedy. Popularny w latach 30. XX wieku opowiada zawsze o romansie, do którego dochodzi w wyniku nieprawdopodobnego zbiegu okoliczności. Obraz Bogdanovicha zawiera wszystkie cechy dlań charakterystyczne: slapstickowe żarty, inteligentne, szybkie dialogi oraz owe liczne pomyłki, które również są źródłem komizmu, a przy tym napędzają całą fabułę. Absurdalne sytuacje, w szczególności sceny w restauracji oraz w windzie, błyskotliwe potyczki słowne, zwroty akcji sprawiają, że to przezabawna produkcja na wyjątkowo wysokim poziomie, nie udająca, że ma być czymś innym niż tylko dobrym reprezentantem gatunku.

W pełni rozumiem, czemu część widzów nie przystała na taką formę komediową. W końcu kochamy to, co znamy, a podgatunek, jakim jest screwball comedy, został zapomniany przez świat. Pokolenie, które obecnie chętnie chadza do kina zwyczajnie nie pamięta czasów, w których tego typu filmy podbijamy ekrany telewizyjne i kinowe, a teraz zostaliśmy przyzwyczajeni do nieco innego rodzaju komizmu.

Z produkcji reżysera „No i co, doktorku?” wyziera pewna aura ekscentryczności, dziwności, której nie powstydziłby się nawet Wes Anderson, którego ducha czuć w każdej scenie filmu (w końcu to jeden z producentów wykonawczych obrazu). Każda z postaci jest bardzo wyrazista, a niektórzy bohaterowie wręcz przerysowani – jak postać psychoterapeutki, która nie znosi swoich pacjentów, czy zdradzonej żony, a nawet zboczonego sędziego starej daty. Nikt tutaj nie jest zbędny, a nawet bohaterowie trzecioplanowi zostali tak dobrze skonstruowani, jak ci główni.

Ta opowieść przypomina trochę baśń, o której ziszczeniu marzy tak wiele kobiet. Izzy z biednego kopciuszka, z prostytutki, staje się nagle cudowną księżniczką – popularną aktorką. Spotyka przedtem mężczyznę, który pomaga jej wyjść z sytuacji, w której się znalazła i realizuje w pewien sposób jej marzenia. Czyż nie brzmi jak bajka? Mimo, że dość naiwna, jakoś łatwo nam w nią uwierzyć.

Jednak obraz Bogdanovicha nie byłby kompletny, gdyby nie rewelacyjni aktorzy. Imogen Poots jest wprost genialna jako Iskra i po tej roli widać, jak cudowna przyszłość się przed nią maluje. Owen Wilson po raz kolejny czaruje urokiem niezbyt ogarniętego, lecz ciepłego mężczyzny, który nigdy nie dorósł, a Kathryn Hahn wyśmienicie sprawdza się jako kobieta w morderczym wręcz szale (czy Wy też uwielbiacie jej śmiech?). Jennifer Aniston, która wcale nie przeszarżowała, czy Austin Pendleton w roli Sędziego, który znakomicie wcielił się w zwariowanego starszego pana to tylko jedni z aktorów, którzy pojawiają się w dalszym planie, a wywołują tyle samo uśmiechu co ci pierwszoplanowi.

Naszpikowany intertekstualnymi odniesieniami obraz jest hołdem dla kina lat 30. oraz dla aktorek, które niegdyś kochały miliony. W starszej Izzy, tej, która udziela wywiadu, odnajdziemy zarówno coś z Marilyn Monroe, jak i z Audrey Hepburn. W dodatku tekst o wiewiórkach i orzeszkach, który Arnold wykorzystuje jako sposób na podryw, metodę na podbicie serca kobiety, pochodzi z filmu Ernsta Lubitscha „Cluny Brown” (o którym opowiada nam ostatnia postać pojawiająca się w filmie).

Gdy zobaczycie końcową scenę gwarantuję, że wybuchniecie takim serdecznym, ciepłym śmiechem, bo zrozumiecie, jak obu panów – Bogdanovicha i tajemniczego gościa – łączy podejście do kina, spojrzenie na twórczość oraz całą machinę twórczą w ogóle. To doskonałe podsumowanie całości obrazu, jak i wszystkiego, czego dokonał reżyser „Papierowego księżyca”.

Jeśli macie dość kloacznego humoru, topornych żartów, które obrażają Waszą inteligencję, „Dziewczyna warta grzechu” to film stworzony dla Was. Wyśmienita rozrywka, błyskotliwe dialogi oraz szybkie tempo akcji pozwalają uwierzyć, że Amerykanie niejedno mają nam jeszcze do powiedzenia, jeśli chodzi o dobre komedie.

Zwiastun: