Jądro ludzkości

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Jak połączyć w sobie opowieść o samotności z opowieścią o konsekwencjach kolonializmu? Jak ukazać mistyczny świat, który zanika? Jak zebrać wszystkie różnice w jedną nieoczywistą całość? Jaką historię zbudować, aby wszystko idealnie wybrzmiało? „W objęciach węża” Ciro Guerra’y zaprezentowany na tegorocznym festiwalu w Cannes prezentuje niejako złoty środek. Opowiada przejmującą historię destrukcyjnej siły kolonializmu serwując przy tym monochromatyczne, przepiękne zdjęcia, dzięki którym Amazonia staje się żywa nawet na kinowej sali.

„W objęciach węża” to opowieść o relacji pomiędzy szamanem z Amazonii, Karamakate, a dwoma naukowcami, którzy szukają świętej, leczniczej rośliny. Obie dzieją się w zupełnie innym czasie – Niemiec Theodor Koch-Grunberg (Jan Bijvoet) przybywa do dziczy na początku XX wieku, Amerykanin (Brionne Davis) – w latach 40. XX wieku, jednak łączy je cel bohaterów oraz ich samotność. Przeprawa przez dżunglę wiązać się będzie z odkrywaniem mrocznych stron człowieka, a u końca podróży znaleźć ma się yakruna. Historia ta zainspirowana została dziennikami dwóch podróżników, których nazwiska w filmie nie zostały zmienione.

Przez amazońską dżunglę będziemy się przedzierać właściwie z czterema bohaterami: dwoma naukowcami, przewodnikiem Theodora i Karamakate. Karamakate to ostatni przedstawiciel swojego plemienia, które zostało wybite przez „białego człowieka”. Niezwykle samotny, w sensie fizycznym oraz emocjonalnym, żyje nadzieją, że odnajdzie swoje plemię. Tylko dlatego zgadza się pomóc pierwszemu z naukowców (yakruna rośnie tam, gdzie się wychował), pomimo, że stosunek Karamakate do białego człowieka jest oczywisty – obwinia każdego spotkanego na swojej drodze o śmierć plemienia, o swój los, o samotność.

Reżyser w wielu scenach (a być może nawet w niemalże każdej) prezentuje destrukcyjną siłę kolonializmu. Biali osadnicy uczynili z tubylców niewolników, pustoszyli ich ziemie, zabierali niemalże ich tożsamość. Wszystko kręciło się wokół plantacji kauczuku, czyli po prostu pieniądza, który zniszczył białego człowieka, a nie zdążył tego uczynić mieszkańcom Amazonii. Przepiękna jest scena, w której Karamakate na propozycję otrzymania dwóch banknotów mówi: „To dla mrówek, nie dla mnie.”.
Najlepiej wybrzmiewają chyba dwie sceny dziejące się w miejscu katolickiej misji. Pierwsza z nich, ta, dziejąca się wcześniej, prezentuje, jak mocno duchowny chce wykorzenić z tubylców ich prawdziwą naturę. Druga pokazuje „to, co najgorsze z obu światów” – własną interpretację kultury, o której rdzenne plemiona nie miały pojęcia. Kultury, której nikt im w prawidłowy sposób nie pokazał.

Obraz Ciro Guerra’ya ma w sobie coś z „Jądra ciemności” Conrada i „Czasu Apokalipsy” Coppoli. Stanowczo nie da uniknąć się pewnych skojarzeń, chociażby z podobną mroczną, quasi-fantastyczną atmosferą.

W produkcji pojawia się wiele różnych języków, dialektów. To kolejny z etnograficznych atutów filmu, który sprawia niekiedy wrażenie dokumentu. Dwie przeplatające się płaszczyzny czasowe potęgują wrażenie jakiejś wszechpotęgi serca Amazonii, tego mrocznego świata.

Przepiękną, choć przerażającą Amazonię oglądamy w czerni i bieli, co wcale nie ujmuje jej potęgi oraz ogromu cudowności. Wręcz wybrzmiewa w nich pewien niepokój, który zostaje dodatkowo podkreślony sugestywnymi dźwiękami dżungli. Wszystkie te elementy, wraz z panoramicznymi ujęciami, sprawiają, że Amazonia przed nami na ekranie rzeczywiście ożywa.

W „W objęciach węża” jest coś niesamowicie autentycznego, coś nieuchwytnego, co wywołuje w nas wrażenie, jakbyśmy oglądali świat, który umiera lub… już umarł. Obraz Ciro Guerra’ya ma w sobie ogrom mądrości; jednocześnie można nazwać go smutnym i pięknym. Polecam go z czystym sercem każdemu kto chce pozostać z setką kolejnych myśli w głowie, a także tym, którzy kochają wszechpotężną Matkę Naturę. Takie filmy pozostają w pamięci na zawsze.

Zwiastun: