Godzilla zabija Saurona przed wejściem do bat jaskini, czyli „Lego: Batman” orgazmem dla geeków

Data:

Gdyby ktoś powiedział mi kilkanaście lat temu, że będąc dwudziestokilkulatką ochoczo będę chodzić na przedpremierowe pokazy filmów „Lego” i w dodatku brać z tego tytułu wolne w pracy to odpowiedziałabym, że chyba nieco szybciej dorosnę. Jednak okazało się, że stałam się geekiem, a bycie geekiem zobowiązuje. A chyba od dawna „nasza nacja” nie oglądała tak dobrej produkcji, z tyloma nawiązaniami, których można szukać przez kilka seansów, jak „Lego: Batman”.

Zbudowany z klocków Lego Batman to zakochany w sobie cham, który dostaje torsji na myśl o nawiązaniu relacji z drugą osobą. Jednocześnie tęskni za rodzicami i gdzieś głęboko bardzo mu brakuje rodziny. Jego życie odmienia się w momencie, gdy komisarz Gordon ustępuje stołka swojej córce, Barbarze, sierota Dick Grayson, nieco przypadkowo, trafia do rezydencji Bruce’a Wayne’a, a Joker oddaje się w ręce policji.

„Lego: Batman” to istny mokry sen geeka, a przy produkcjach Marvela można go spokojnie nazwać „przesztosem”. Tylko w świecie zabijających stopy klocków mogły spotkać się wszystkie szwarccharaktery z każdego znanego, popkulturowego uniwersum lub sagi. Godzilla zabija Saurona przed wejściem do bat jaskini, Voldemort zamienia… Nie będę Wam psuć zabawy i serwować niepotrzebnych spoilerów. Nie warto wymieniać także nawet 10% smaczków (takich jak nawiązania do „Zabójczego żartu”), mrugnięć oka do widza, ponieważ już wtedy można stracić przyjemność z seansu. Gdy wyłapiecie chociaż połowę to będziecie usatysfakcjonowani, a i tak będziecie chcieli oglądać go bez przerwy.

Produkcja Chrisa McKaya to prawdopodobnie najlepsze możliwe połączenie estetyki „Batmana” Tima Burtona z estetyką Christophera Nolana. Niejednokrotnie pojawiają się nawiązania do obu reżyserów oraz owej charakterystyki. Możemy nawet zobaczyć zaanimowane fragmenty aktorskich filmów o zamaskowanym superbohaterze.

Cieszę się, że w końcu powstała produkcja o Batmanie, która opowiada o samym Batmanie, o jego problemach wewnętrznych, jego samotności i uwypukla jego wady. Wydaje mi się, że po raz pierwszy widziałam na ekranie alter ego Bruce’a Wayne’a z krwi i kości oraz uwierzyłam w jego istnienie. Także nigdy do tej pory nie została tak dobrze zaprezentowana przemiana superbohatera, którego trudno nazwać „dobrym człowiekiem”, mimo, że co chwila ratuje Gotham. Podkreśla przy tym, że Batman niemiałby prawa bytu, gdyby nie istnienie wszystkich „złoli”.

„Lego: Batman” to, jak na razie, dla mnie największe zaskoczenie tego roku. Twórcom udało się wpleść do filmu niezliczoną ilość gagów, a liczne z nich zrozumie każdy widz, nawet taki, który nie bardzo orientuje się w obecnej popkulturze oraz kulturze geekowskiej. Dawno nie zdarzyła się produkcja animowana o superbohaterze, która byłaby adekwatna zarówno dla młodszej i starszej widowni, a jednocześnie prowadziła z widzem tak wyrafinowaną grę. Od teraz będę łykać od „Lego” wszystko i nawet nie będę przeklinać, gdy nastąpię na ten nieszczęsny klocek.